Umysł, tożsamość, czas

Mam w domu taką jedną książkę, którą chciałam przeczytać już od jakiegoś czasu, jednak ilekroć brałam brałam ją do rąk – odkładałam z powrotem na półkę po przeczytaniu pierwszych kilku stron. Jakoś mi nie podchodziła.

Wyjechałam na urlop. Odpocząć, poobcować z naturą, wyłączyć się z miejskiego zgiełku, zresetować od pracy. Coś kazało mi wrzucić książkę do torby i wieczorami, po całym dniu łażenia, jeżdżenia na rowerze albo nic nie robienia otwierałam ją, o ile udało mi się nie zasnąć kiedy tylko głowa lądowała na poduszce.

„Potęga Teraźniejszości” wywaliła nieco moje życie do góry nogami, a może po prostu przypomniała o kilku rzeczach, o których ostatnio zapomniałam. Mimo że (jak na razie) nie trafia w 100% w moje przekonania oraz nie poleciłabym jej osobie początkującej (i pewnie właśnie dlatego wcześniej nie szło mi jej czytanie) to jest doskonałym uzupełnieniem dla Prawa Przyciągania. Na razie przeczytałam jakieś 15% i wyciągnęłam mnóstwo ciekawych wniosków odnośnie dwóch aspektów: tożsamości oraz czasu.

TOŻSAMOŚĆ: nie jestem moim umysłem, nie jestem moim umysłem ani emocjami

Umysł to wspaniały wynalazek, ale też broń obosieczna – może nam służyć, ale też możemy stać się jego zakładnikami, jeśli nas obezwładni. Jeśli utożsamiamy się ze swoim umysłem i głosem w głowie (który uważamy za nasz własny): ‚Jeśli ktoś pójdzie do lekarza i powie, że słyszy w głowie jakiś głos, lekarz najprawdopodobniej odeśle go do psychiatry. Sęk w tym, że prawie ze wszystkimi ludźmi dzieje się coś bardzo podobnego: przez cały czas słyszą w głowie jakiś głos albo kilka głosów. Są to przejawy mimowolnych procesów myślowych, które możemy w każdej chwili zatrzymać, ale nie zdajemy sobie z tego sprawy.’

Generalnie chodzi o to, że te głosy w naszych głowach to nie jesteśmy my sami, ale kolektywna świadomość, do której – jako że w nas wszystkich płynie ta sama energia z tego samego Źródła – mamy non-stop dostęp. Te myśli nas nie określają, póki oczywiście w to nie uwierzymy. No i tu wkracza do akcji EGO (które nadal rozgryzam, bo myślę, że też potrafi sporo dobrego zrobić) – kurczowo trzymające się niektórych z tych myśli, uważające je za swoje własne, prawdziwe i w ogóle. Podobnie postępuje z emocjami – uważa je za integralną część nas samych, podczas gdy są jedynie reakcją naszego organizmu na pomyślane właśnie myśli. Ani myśli, ani emocje nie muszą mieć nad nami władzy, powinno być wręcz odwrotnie: my, jako właściciele umysłu, powinniśmy nauczyć się nim posługiwać tak, by służył nam dobrze, kreował to na co mamy ochotę i siedział cicho, nie mącąc nam w głowach.

No spoko, ale jak to zrobić? Ano medytacją oraz obecnością tu-i-teraz, bo tu i teraz to jedyne, co tak naprawdę mamy. Ale po kolei.

Nie znam się na konkretnych szkołach medytacji, na pozycjach i mantrach. Dla mnie medytacja to po prostu stan, w którym wyłączam zmysły i skupiam się na swoim wnętrzu, myśli czasem przychodzą i odchodzą, ale zwykle mam po prostu w głowie słodką pustkę. Medytować można nie koniecznie siedząc w pozycji kwiatu lotosu przez pół godziny, ale np. zmywając, bawiąc się z psem czy spacerując po lesie. To podobne do świadomego przeżywania teraźniejszości, jednak różnica jest taka, że podczas medytacji zwyczajnie nie myślę, a gdy przeżywam teraźniejszość pozwalam sobie na używanie umysłu według upodobania. Zawsze jednak jestem czujna i obserwuję swoje myśli oraz emocje, jakie we mnie budzą.

Miałam lekki kłopot ze zrozumieniem tego, co konkretnie oznacza tu-i-teraz. No bo czy chodzi o ten moment czy o dzisiejszy dzień? Czy chodzi o krzesło, na którym siedzę czy ogólnie mieszkanie czy miasto, w którym żyję? Więc tu-i-teraz dzieje się w tej właśnie sekundzie i w tym właśnie miejscu, gdzie nasze zacne ciało przebywa – w moim przypadku teraz na fotelu przy biurku.

„Zaakceptuj – a później działaj. Zgódź się na wszystko, co niesie ze sobą teraźniejsza chwila, tak jakbyś sam ją skomponował. Zawsze działaj z nią w zgodzie, nigdy wbrew. Zaprzyjaźnij się z nią i sprzymierz, zamiast wypowiadać jej wojnę. Twoje życie ulegnie dzięki temu cudownej przemianie.”

Teraz kwestia czasu. To przyszło mi łatwiej, bo rozminę na ten temat wielokrotnie przerabiałam i doszłam do wniosku, w sumie nie tak głupiego (i już mądrzejsi ode mnie na to nawet wpadli :D), że czas jest czymś abstrakcyjnym. Wszystko co się dzieje – dzieje się teraz. Jedyny moment, w którym mamy moc – to teraz. Nie ma nic innego. Przeszłość i przyszłość to tylko filmy w naszej głowie. Jakież to jest zajebiste 😀

„Nic nigdy nie zdarzyło się w przeszłości; wszystko zdarzyło się Teraz. Nic nigdy nie zdarzy się w przyszłości; wszystko zdarzać się będzie Teraz.”

Oczywiście – mija coś, co nazywamy dniem i nocą, tygodniami, miesiącami etc, sama też lubię marzyć, planować i wymyślać, co jeszcze mogę zrobić w przyszłości, jednak przyszłość jako taka nie istnieje. Możemy mieć zamysł jak wykorzystać Teraz, które dopiero się wydarzy.

Tak więc teraz, kiedy chadzam sobie po lesie i chłonę każdą cząstką siebie to, co wydarza się w danym momencie czuję się niesamowicie. Czuję, jakbym umarła i była w raju, czuję ogromną moc i siłę, czuję bezgraniczną radość, miłość i taaaaaki spokój. Inaczej się poruszam, inaczej oddycham. Obserwuję swoje myśli świadomie i wybieram, które mi pasują, a które chcę pożegnać (tak sobie wymyśliłam, że myśli są trochę jak ubrania: możemy je dobierać jak nam się podoba, możemy w nich wyglądać lepiej lub gorzej, ale nigdy te ubrania nie są nami; zawsze możemy je zdjąć i wymienić). Wiem, że nie mam nic innego prócz obecnego momentu i że tylko ode mnie zależu, jak go wykorzystam i ile z niego wycisnę.


Dodaj komentarz